Z punktu widzenia naszych rządzących bardzo pechowo się stało, że kiedy zabrali się do forsowania wałkowanego już wiele lat pomysłu wybudowania w Polsce elektrowni jądrowej, cały kraj akurat zwrócił oczy w stronę dotkniętej katastrofą Japonii i obserwuje kolejne awarie reaktorów elektrowni Fukushima. A mogło być tak prosto, elektrownia zatwierdzona jedną ustawą, i to bez pytania ludzi o zgodę. W referendum mogłoby się bowiem okazać, że Polska atomu wcale nie chce.
Część ludzi nie chce go z powodów dość irracjonalnych. Na przykład z troski o środowisko. Akurat to jest argument chybiony, bo nawet wliczając kwestię składowania odpadów zamiana kilku elektrowni węglowych na jedną atomową z punktu widzenia przyrody i ludzi wypada bardzo korzystnie. Poza tym reaktory atomowe w Polsce już funkcjonują, i to od dawna. Mam na myśli MARIĘ i wygaszoną już EWĘ w Świerku. Szkód w środowisku z tego tytułu jakoś nie widać.
Ja również jestem przeciw budowie elektrowni atomowej, ale z zupełnie innych powodów. Taki ruch nie ma sensu ze strategicznego punktu widzenia.
Po pierwsze, dlatego, że uzależnimy w ten sposób nasze bezpieczeństwo energetyczne od widzimisię krajów, od których będziemy kupować paliwo do takiej elektrowni. A będziemy, bo własnej przetwórni uranu w Polsce nie mamy, a Kowary, jedyna kopalnia rudy, jest wyeksploatowana i nieczynna. Ma ją za to Rosja. Ten punkt raczej nie wymaga dalszych wyjaśnień.
Po drugie, ja też obserwuję wydarzenia w Japonii i też mam wątpliwości co do bezpieczeństwa elektrowni u nas. W Polsce co prawda trzęsienia ziemi na taką skalę nie występują, za to powszechnie występują inne niebezpieczne zjawiska. Na przykład niedbałość, złodziejstwo, korupcja. Ich skutki też są opłakane, ostatnio zniszczyły kilka autostrad. Czy nasze reaktory uda się przed nimi zabezpieczyć? Jakoś wątpię.
Po trzecie, zamierzamy oto zainwestować w technologię, która z biegiem lat będzie coraz droższa. Skąd wiem? Bo paliwa nuklearnego na świecie nie przybywa, tylko ubywa, i to w szybkim tempie. Teoretycznie zasoby kopalne powinny zapewnić dostawy co najmniej na kolejne stulecie, ale w miarę eksploatacji złóż koszty związane z wydobyciem będą się zwiększać.
A po czwarte, skąd w ogóle u nas ten nagły powrót do koncepcji energetyki jądrowej? Stąd, że rdzeń Unii Europejskiej, czyli Niemcy, Francja i Anglia, odchodząc w coraz większym stopniu od wykorzystania paliw kopalnych wymusza karami finansowymi tą samą strategię na pozostałych krajach członkowskich. Emisja spalin węgla teraz kosztuje, i to bardzo dużo. Koncepcja przejścia na bardziej "zielone" źródła energii jest - ogólnie rzecz biorąc - słuszna, ale to nie zmienia faktu, że Polsce, która tyle dziesiątek lat inwestowała w elektrownie węglowe, pozostaje tylko zacisnąć zęby i płacić.
Więc teraz inwestujemy w elektrownię atomową, dla której nie będzie trzeba dokupywać kosztownych kwot emisji CO2. Robimy dokładnie to, na co liczyły koncerny energetyczne, które systematycznie tracą lepsze rynki zbytu. Bo wielką naiwnością byłoby nie zauważyć, że świat zaczyna się od atomu powoli odwracać, a Unia promuje wykorzystanie energii ze źródeł odnawialnych.
Żeby nie być gołosłownym:
- Wielka Brytania - zamierza całkowicie skończyć z atomem do 2015 roku, chociaż zapewne nie uda się w tak krótkim czasie przejść na źródła alternatywne.
- Austria - zakaz wykorzystywania technologii jądrowych, w tym do wytwarzania energii, ma już zapisany w konstytucji.
- Szwecja - planowała już w 2010 całkowicie odejść od energetyki nuklearnej, z przyczyn technicznych termin czasowo odroczono.
- Niemcy - planują wygasić wszystkie swoje elektrownie jądrowe najpóźniej do 2020 roku.
A Polska? W 2030 uruchomi swoją pierwszą elektrownię atomową. W międzyczasie tylko patrzeć, jak Unia Europejska nałoży kolejne kosztowne limity, tym razem związane z energią nuklearną. A nam znów pozostanie tylko płacić... I płacić.