Jak na maleńki i bliski Europie skrawek lądu jakim jest Majorka atrakcje, które oferuje, zadziwiająco dokładnie odpowiadają popularnym wyobrażeniom o tym, jak powinna wyglądać tropikalna wyspa. Palmy, banany, wodospady, storczyki, piaszczyste plaże. Co kto chce. Majorka to raj w pigułce. Można obserwować delfiny, pójść na wycieczkę do dżungli. Palmy co prawda są nie stąd. Dżungla jest sztuczna. W ogóle, jak się przypatrzeć uważnie, to cała Majorka jest sztuczna.
Nie wszyscy wiedzą, że wszystkie te atrakcje zawdzięczamy niesławnemu generałowi Franco, hiszpańskiemu dyktatorowi. Bo to właśnie jego pomysł na wykorzystanie Majorki, nieznanej nikomu wyspy pomiędzy Europą a Afryką. No bo do czego mogłaby się przydać? Rud metali pod ziemią jakoś nie ma. Pod uprawy - też bez sensu, bo taniej uprawiać ziemię w Hiszpanii, zwłaszcza, że klimat na południu podobny. No, ale jest słońce, jest woda, są plaże, więc teoretycznie można by zarabiać na turystyce. Tylko że - kombinował Franco - takich turystycznych enklaw jest w pobliżu mnóstwo, no to jak z nimi konkurować? Może ceną. Zróbmy więc z Majorki tani tropikalny raj, na który stać nawet sprzątaczki.
To nie żart, pod takim właśnie hasłem pół wieku temu zaczynała powstawać współczesna Majorka. Budować jak najtaniej, najlepiej wielkie turystyczne "mrówkowce". Budować bez żadnej kontroli ani długoterminowych planów. Zrobić wielkie lotnisko (obsługuje 25 milionów wczasowiczów rocznie, a planują dwukrotnie powiększyć) i drogi dojazdowe do kurortów. Byle szybko i byle tanio, byle więcej. Bez zastanawiania się, co trzeba było zniszczyć i stracić, by te drogi i hotele zbudować. To była gonitwa za nowoczesnością w kraju, który jeszcze na początku lat 60-tych wyglądał właściwie tak samo jak w średniowieczu. Trochę tak jak u nas w tej chwili, chociaż tam wyspiarzom od początku to się nie podobało, a my dziś wciąż ślepo wierzymy, że intensywne betonowanie wszystkiego i masowa urbanizacja przyniosą nam dobrobyt.
No i dzisiaj mamy turystyczny raj z akwarium, delfinarium, z hotelami, akwaparkami, dyskotekami, restauracjami, muzeami, plażami. To wszystko na powierzchni dziesięciokrotnie mniejszej, niż województwo mazowieckie. Atrakcje są, tylko... gdzie się podziała Majorka?
Majorkę dziś rdzenni mieszkańcy (a jest ich coraz mniej) próbują odtwarzać. Bo w pewnym momencie zorientowali się, że zostali zwyczajnie poświęceni na ołtarzu rozwoju gospodarczego, a wybetonowana byle jak wyspa jest być może dobra na dwutygodniowe wakacje, ale przestaje być miejscem, w którym chce się mieszkać.
Takim przełomowym momentem był protest w obronie Dragonery - maleńkiego skrawka skały wynurzonym z oceanu, szalenie atrakcyjnego dla deweloperów i jednocześnie kluczowego dla środowiska naturalnego Majorki. Właściwie to chodziło o żyjące na tym skalistym cypelku ptaki i jaszczurki, a propozycja budowy tam kolejnego luksusowego ośrodka wczasowego była tą przysłowiową kroplą przepełniająca czarę goryczy Majorkinów, krok po kroku, hektar po hektarze rugowanych z rodzinnych włości i tradycyjnego trybu życia. Zorientowali się, że stracili to, co było naprawdę ważne i że pełnili tylko rolę taniej siły roboczej, a na turystycznym interesie bogacą się inni. Ironia losu i nieudolność skorumpowanych władz sprawiła, że Hiszpanie też niewiele skorzystali. Zarabiają za to bardziej sprytni i bogatsi Anglicy, a przede wszystkim Niemcy, którzy przejmują nieruchomości w takim tempie, że już są wybudowane całe dzielnice żywcem wyjęte np. z Dusseldorfu. Kilka lat temu w Bundestagu padła nawet propozycja, by odkupić całą wyspę od Hiszpanii i uczynić ją kolejnym niemieckim landem. Co na to Majorkini?
Majorkini oddali kontrolę nad inwestycjami nie cudzoziemcom, a lokalnej organizacji ekologicznej GOB, nieco podobnej do naszego OTOP-u. Rozsądnie doszli do wniosku, że jeśli tracą własne środowisko do życia, to najlepiej pomoże im organizacja chroniąca środowisko. I teraz jest tak, że bez aprobaty tej organizacji nic na Majorce wybudować się nie da, nowe hotele można stawiać tylko na miejscu starych po ich uprzednim wyburzeniu, a wyszarpanie działki z terenu chronionego, czyli coś, co w Polsce jest w zasadzie normą, tam w ogóle nie wchodzi w grę.
Polecam wyjazd na Majorkę wszystkim, którym wydaje się, że rozwój urbanizacji jest równoznaczny z rozwojem cywilizacyjnym. Polecam zwłaszcza tym, których interesuje, jak może wyglądać stolica, której inwestycjami rządzą ekolodzy. Polecam też wyniki ankiety z 2009 roku, w której ponad 25% Majorkinów stwierdziło, że chciałoby przywrócić wyspę do stanu sprzed rozwoju turystyki.
Tylko że na to jest już zdecydowanie za późno.