Mimo, że przynajmniej kilka razy pisałem o Majorce, że turystyczna, że betonowa i że bez wyrazu, to przecież jest na tej niewielkiej wyspie kilka atrakcji wielkiego kalibru, które naprawdę warto zobaczyć. Próżno ich jednak szukać na zadeptanym wybrzeżu. Aby ujrzeć autentyczną Majorkę sprzed dziesięcioleci, musimy udać się w górzysty interior wyspy.
A przecież na trop jednej z takich atrakcji natrafiłem w samym sercu stolicy Majorki, Palmie, i to przy jej głównym placu (Playa de Espana).
Tajemnica Palmy
Tuż obok głównej stacji autobusowej, obok zejścia na podziemne perony, uważny podróżnik odnaleźć może maleńką stację kolejową, której z samego placu w ogóle nie sposób dostrzec. Pewną wskazówką jest kawiarnia o nazwie "Pociągowa" ("Cafe de Tren"), a na dworzec dostać się można idąc wzdłuż jej murów. Trochę skojarzyło mi się to ze słynnym peronem 9 i 3/4 do Hogwartu.
W chwili, kiedy pociąg do Soller pojawił się za zakrętem i zaczął wjeżdżać na stację, wiedziałem już, że pierwsze skojarzenie z Hogwartem było niesłuszne. To raczej rzeczywistość z kart powieści Juliusza Verne powolutku wtoczyła się na peron przy dźwiękach wydawanych przez niewielką eletryczną lokomotywę.
Naprawdę mało jest okazji, kiedy stuletniego zabytku techniki można nie tylko dotknąć, ale wsiąść do niego i wybrać się nim w niezapomnianą podróż. Chociaż trzeba było drewniano-stalowo-mosiężny skład wielokrotnie odświeżać i remontować, to jednak jest to nadal ten sam pociąg, autentyczny i zabytkowy.
Wizjoner z Soller
Tren de Soller narodził się w postaci wyprzedzającej swoje czasy idei Jeronimo Estadesa, kupca z doliny Soller, gdzie - mimo, że ziemia dawała bogate plony - większość mieszkańców była biedna jak myszy kościelne, bo nie było jak przetransportować ich na południe. Piesza przeprawa przez góry Tramuntana to co najmniej dwa dni ryzykownej wędrówki z karawaną objuczonych osiołków. Estades początkowo planował dotrzeć do Palmy od północy, przez Valldemossę, ale, choć był najzamożniejszym mieszkańcem Soller, przedsięwzięcie okazało się kosztowne ponad jego możliwości.
Nadzieje Estadesa ożywił ponownie Juan Morell, równie niezwykły jak on sam wizjoner. Twierdził, że jest możliwe - i znacznie tańsze - przebicie się przez pasmo niedostępnych gór Tramuntana serią tuneli, które doprowadzą pociągi prostą linią do Palmy, a w dodatku taką trasą będą finansowo zainteresowani kupcy ze słynnej z winnic Bunyoli.
Morell miał w tym chyba inny jeszcze interes, lecz szczegóły nie są znane. Estades rozstał się z nim, i to, jak mi się wydaje, nie w przyjaźni. Wykorzystał jednak jego pomysł i w 1904 roku prace ruszyły pełną parą.
Maszyna czasu
Podróż przez wnętrze wyspy to jednocześnie prawdziwa podróż w czasie, niby przez ogromny skansen, bo od czasów kiedy cała gospodarka Majorki przeniosła się na wybrzeże, maleńkie wioski i - porzucone w większości - uprawne pola od kilkudziesięciu lat praktycznie się nie zmieniły.
Pociąg jedzie powolutku, czasem zwalnia tak, że wydawałoby się, że można by wyskoczyć i bez wysiłku dogonić go w biegu. Na pokonanie całej trasy, 27 kilometrów, potrzebuje około godziny. Ja miałem to szczęście, że pociąg jechał prawie pusty i można było bez problemu zmieścić się na małym balkoniku na zewnątrz przedziału, gdzie wiatr, dźwięk stareńkich wagoników toczących się po stuletnich szynach i fakt, że kołysały się mocno na każdej nierówności (lepiej dobrze się trzymać!), przydawały emocji tej podróży.
Trasa prowadzi nad górami i pod górami, a najdłuższy z tuneli ma prawie trzy kilometry. Już podczas pierwszych przejazdów okazało się, że pasażerowie z trudnością wytrzymują kłęby gorącej pary, dymu i fontanny iskier buchające z komina sprowadzonego specjalnie z Anglii parowozu, podczas jazdy w długich i ciasnych tunelach prowadzących pod górami Tramuntana. Z konieczności zaprojektowano wówczas lokomotywę na prąd, tak wtedy nowoczesną, że aż futurystyczną.
Wielkie oczekiwania
Proszę sobie wyobrazić geniusz inżynierów i matematyków, którzy potrafili wówczas poprowadzić tory kolejowe przebijając wnętrze niedostępnego pasma Sierra de Tramuntana... I to w dodatku - aby przyspieszyć prace - w skałę wgryzano się jednocześnie z dwóch stron, ryzykując w razie najmniejszej pomyłki fiasko całego przedsięwzięcia. Geniusz dziś trudny do zrozumienia, bo nie wspomagany ani komputerami ani kolektywną wiedzą internetu.
Był to niezwykły wyczyn technologiczny i 16 kwietnia 1912 roku podczas wielkiego otwarcia Jeronimo Estades, lokalny przemysłowiec Pedro Garau Canellas oraz, także pochodzący z Majorki, premier Hiszpanii Antonio Maura słusznie spodziewali się, że nareszcie oczy całego świata zwrócą się na ich ojczyznę, niewielką wyspę na Morzu Śródziemnym. Miał to być początek nowej ery, wielkie medialne wydarzenie, a nagłówki wszystkich gazet mówić miały o Majorce.
Los potrafił jednak pokrzyżować największe ludzkie nadzieje i plany. Tego właśnie dnia płynący do Nowego Jorku transatlantyk Titanic po zderzeniu z górą lodową nadał sygnał S.O.S...