Dolina Biebrzy, cz.1: Jak rozpalić ogień

Please install the Flash Plugin

Jak rozpalić ogień bez użycia zapałek ani krzesiwa?

Takie rozpalanie ognia metodą ludów pierwotnych, czyli za pomocą kawałków drewna, jest trudniejsze niż się wydaje. Zwłaszcza, jeśli ten ogień rozpalić trzeba w mokrym i zimnym lesie, a tak właśnie wyglądał biebrzański krajobraz w epoce lodowcowej i tak samo wygląda dziś wczesną wiosną. Sam na pewno nie dałbym rady, ale lekcji jak rozpalić ogień bez zapałek udzielił mi archeolog Marek Dąbrowski, który postanowił ożywić część niesamowicie bogatej prehistorii tych ziem i niedaleko miejscowości Burzyn zrekonstruował osadę z epoki paleolitu - Mamucią Dolinę.

Jak to się robi? Trąc patyk o kawałek pnia można rozgrzać najwyżej siebie (co też nie jest bez znaczenia), jednak żeby rozpalić ogień w ten sposób trzeba by mieć nadludzką siłę i wytrzymałość. Fakt, ze łowcy-zbieracze, którzy zamieszkiwali te tereny dziesięć tysięcy lat temu byli zdecydowanie sprawniejsi fizycznie od przeciętnego współczesnego człowieka, ale i oni pomagali sobie narzędziem przypominającym krótki łuk z rzemienną cięciwą. W ową cięciwę wplata się patyk z twardego iglastego drzewa i poruszając łukiem jak piłą wprowadza się go w naprawdę wysokie obroty. Pod patykiem gromadzą się wówczas rozżarzone trociny, od których przy sporej dozie szczęścia może zająć się garstka wysuszonego mchu.

Nawet taki sposób jest to dość wyczerpujące. Przekonałem się o tym próbując ówczesną metodą rozpalić ogień za pomocą dwóch kawałków drewna i suchego mchu. Z oporną materią mierzyliśmy się wszyscy pospołu: ja, Piotrek (operator kamery), no i oczywiście pan Marek. Rozpalić się w końcu udało, ale w zasadzie już resztką sił i wiem na pewno, że nie dałbym rady rozpalać tak ognia codziennie. A jak  to wyglądało? Zobaczcie na filmie :-)

Osada z epoki paleolitu

Rekonstrukcja jest wierna w najdrobniejszych szczegółach. Zwieńczenia krytych prymitywną strzechą chat zdobią czaszki reniferów - znaleziska z okolicznych lasów, a po osadzie biegają koniki polskie, czyli w zasadzie zrekonstruowane tarpany. Żywych imienników osady na razie nie ma, ale biorąc pod uwagę doniesienia z Japonii zapowiadające rychłe sklonowanie mamuta - kto wie, co będzie w przyszłości? Mieszkańcy posługują się toporkami i nożami z rogu jelenia - zadziwiająco skutecznymi, nawet jak na dzisiejsze standardy. Aż trudno uwierzyć, ale w obróbce np. drewna, ustępują współczesnym narzędziom może tylko pod względem trwałości.

Mi jednak najbardziej spodobała się odtworzona na potrzeby lekcji poglądowych paleolityczna broń myśliwska. Podobno właśnie tą bronią polowano na żyjące tu niegdyś renifery, a także wspomniane już koniki polskie, łosie i jelenie, oraz na mamuty.

Mamuty w ogóle były najbardziej poszukiwanym trofeum. Jeden mamut mógł dostarczyć pożywienia na wiele tygodni dla kilku rodzin. Wielcy kuzyni słonia występowali tu dość powszechnie i ze znalezisk archeologicznych z okresu tzw. kultury magdaleńskiej wiadomo, że padali łupem mieszkańców tych terenów. Tylko jak można było prymitywną bronią upolować te ogromne zwierzęta?

Może nie były wcale takie ogromne, jak nam się dzisiaj wydaje. Taki mamut włochaty, który żył na terenie obecnej Polski kilkanaście tysięcy lat temu, był wielkości - mniej więcej - współczesnego słonia indyjskiego, a już na pewno nie mógł się równać ze swoim gigantycznym krewniakiem, mamutem stepowym, który osiągał nawet do 5 metrów w kłębie. Jako zwierzynę łowną wybierano zaś - prawdopodobnie - młode osobniki.

A broń z epoki średniego i późnego paleolitu prymitywna była tylko z pozoru. Szczególnie miotacz oszczepów, zmyślny wynalazek, który zrobił na mnie ogromne wrażenie. Urządzenie proste, wręcz banalne, wykonane z jednego kawałka długiej kości, a przecież jaki umysł musiał mieć paleolityczny człowiek, żeby wpaść na takie jej użycie, by zwiększyć siłę wyrzutu przynajmniej dwukrotnie, w stosunku do normalnej. Taki oszczep rzucany za pomocą miotacza mógł być o wiele cięższy i dla większej celności zaopatrzony w lotki z piór podobnie jak strzały. Coś takiego, zaopatrzone w dobrze naostrzony grot z krzemienia, z łatwością przebijało się przez nawet bardzo grubą mamucią skórę.

Co ciekawe, niemal identyczne miotacze oszczepów były używane co najmniej od 20 tysięcy lat na całym świecie, także w obu Amerykach. A jeszcze w czasach historycznych używali go przeciw konkwistadorom Aztekowie i od nich pochodzi najpopularniejsza nazwa tego narzędzia - atlatl. Z kolei w Australii niemal współcześnie, bo w 1975 r. polowanie z użyciem miotacza oszczepów zarejestrował Antonio Climati w filmie "Ultime Grida Dalla Savanna" ("Savage Man, Savage Beast"). Gdyby ktoś chciał sięgnąć po owo dzieło, to uprzedzam, że film jest dość brutalny i szokujący. Ale taka jest właśnie brutalna natura łowcy-zbieracza, takiego samego drapieżnika jak lew czy krokodyl.

Pamiętam z podręczników ilustracje przedstawiające scenę zbiorowego polowania na mamuty. Kilkudziesięciu myśliwych z łukami i oszczepami zagania mamuta do zagrody albo dołu-pułapki, po czym wszyscy strzelają w niego... przez jakiś czas. Do skutku. Teraz wiem, że polowanie na mamuty niekoniecznie musiało angażować całe plemię. W zasadzie wystarczyłoby dwóch lub trzech myśliwych wyposażonych w miotacze i zasób oszczepów. Jeśli kompletny laik, taki jak ja, może przy jego pomocy cisnąć ciężki oszczep na blisko sto metrów, i to dość celnie, czego w takim razie mógłby dokonać wprawny łowca?

Być może zainteresuje Cię również:

Reklama