Jak nie zrobiłem zdjęcia dzięciołowi

Poranek nad Wisłą

Ostatnio postanowiłem przeprosić się z Wisłą. Przeprosić, bo na myśl o niej zawsze stawał mi przed oczami obrazek widziany z warszawskich mostów, czyli częściowo zabetonowanej a częściowo zakrzaczonej ogromnej rzeki, nad której brzegiem łatwiej spotkać grupki podpitych osobników niż dzikie zwierzęta. A tymczasem uświadomiłem sobie, że to wizerunek bardzo krzywdzący, a piękny przedwarszawski odcinek Wisły od Kępy Zawadowskiej do ujścia Jeziorki w Ciszycy albo nawet do Góry Kalwarii mam w zasięgu kilkudziesięciu minut jazdy rowerem.

Wybrałem się więc nad Wisłę niemal o świcie, jak tylko zrobiło się dostatecznie jasno, żeby widzieć, po czym jadę.

Nad wilanowskim potokiem zatrzymał mnie... hałas, i to dobiegający zza drzewa tuż przede mną. Łup! Łup! Brzmiało to tak, jakby ktoś rytmicznie uderzał ciężkim toporem w pień i w pierwszej chwili wydało mi się, że za moment zobaczę człowieka rąbiącego drewno. Natychmiast zahamowałem i rozejrzałem się, ale - nikogo. Wychylam więc głowę za pień, a zza niego, w tym samym momencie, wychyla się sporych rozmiarów czarno-czerwony łeb zaopatrzony w potężny dziób...

I tak oto pierwszy raz spotkałem się oko w oko z dzięciołem czarnym. Wiedziałem, że to największy z europejskich dzięciołów, ale i tak nie spodziewłem się, że jest aż taki wielki.

I ja i on byliśmy równie zaskoczeni. On chyba nawet bardziej, bo po raz pierwszy widziałem, jak dzięciołowi dosłownie opadł dziób ze zdziwienia. Pewnie pierwszy raz dał się człowiekowi podejść aż tak blisko (dosłownie na wyciągnięcie ręki, bo rower po miękkiej ziemi podjeżdża niemal bezszelestnie).  I tak staliśmy przez co najmniej dziesięć sekund kompletnie nieruchomo, nie wiedząc, co zrobić. A potem czar prysł, ja zacząłem sięgać po aparat, a ptaszysko zaczęło rozwijać skrzydła do lotu. Nietrudno się domyśleć, kto okazał się szybszy...

Zdjęcia nie mam, ale to nic. Ważne jest co innego. Że nawet jeśli mieszka się w środku stolicy, wystarczy tylko nastawiony na piątą budzik i  pół godziny jazdy rowerem, by przenieść się w zupełnie inny, fascynujący i dostępny dla nielicznych świat, w którym wszystko może się zdarzyć. Trzeba tylko chcieć...

Być może zainteresuje Cię również:

Reklama