Siedzę sobie w Marakeszu, w cafe Glacier, czyli po naszemu w kawiarni Lodowiec. Trochę to mylące, bo upał dochodzi właśnie do trzydziestu stopni, chociaż teoretycznie jest luty i środek zimy. Atlas, ten geograficzny, mogę zamknąć i odłożyć do plecaka, bo geografię tu widać gołym okiem. Atlas, ten prawdziwy, w znaczeniu pasma górskiego, wyrasta nad horyzont błękitną wstęgą i wydaje się być wręcz na wyciągnięcie ręki. Wprawdzie tu wszystko widać jakby było bliższe niż jest naprawdę, ale do podnóża można dojechać w dwie, trzy godziny, a wyprawa na Toubkal, najwyższy szczyt Afryki Północnej, zajmuje 2-3 dni.
Trochę dalej, za górami, czyli jakieś 5-8 godzin jazdy stąd na południowy wschód, zaczyna się już Sahara. Tutaj jeszcze czasem potrafi popadać deszcz, ale wszystkie deszczowe chmury rozbijają się o skały Atlasu, więc za nimi jest sucho jak pieprz. Teoretycznie luty to świetna pogoda na wycieczkę przez pustynię, ale najpierw trzeba się tam dostać, a jazdy zimą przez Atlas nikomu nie polecam. Z kolei latem jedzie się miło i w miarę bezpiecznie, za to temperatura potrafi nieźle dać się we znaki.
A jeśli wybiorę się w przeciwną stronę, to w pół dnia dojadę do wybrzeża Atlantyku i portowego miasteczka Essaouira. Tam z kolei lepiej wybrać się właśnie latem, bo teraz strasznie wieje od oceanu. Na północ zaś - ale to już kawał drogi, wiele setek kilometrów - prowadzi najbliższa i najłatwiejsza droga do Europy, a dokładniej do... i tu niespodzianka, bo wcale nie do południowej Hiszpanii, tylko do Anglii. Mam na myśli Gibraltar, który jest super sprytnie pod względem strategiczno-handlowym położoną angielską kolonią. No dobrze - formalnie nie jest kolonią tylko krajem objętym protektoratem. Ale nazwa nazwą, a w praktyce wychodzi na to samo.
Za to wyprawa na południe to już grubsza sprawa. Teoretycznie można w ten sposób dotrzeć do "czarnej" Afryki, ale póki co lepiej wybrać inną drogę, bo trzeba by przejechać przez Saharę Zachodnią, której sytuacja jest niepewna i w najlepszym razie można ją opisać jako terytorium okupowane przez armię marokańską. Saharyjczycy domagają się niepodległości, a i król Maroka prawdopodobnie chętnie pozbyłby się owego "gorącego kartofelka", który oznacza dla niego tylko same kłopoty i koszty, ale tamtejsi nie mają ani siły ani środków, by tą niepodległość w razie czego utrzymać, zwłaszcza, że wokół czyhają sępy (m.in. al Kaida) i w każdej chwili może tam się rozpocząć regularna wojna.
Póki co szlak południowy jest jeszcze otwarty, a ja, by zobaczyć wspaniałości Afryki, wcale nie muszę nim podróżować. Wystarczy, że zejdę schodkami na dół, bo pode mną rozpościera się słynny plac, na którym od setek lat krzyżują się drogi karawan handlowych z południowego Timbuktu do prowadzących do Europy portów oraz przecinających z zachodu na wschód całą Afrykę Północną. Karawany używają dziś ciężarówek i terenowych samochodów zamiast wielbłądów, ale poza tym wszystko wciąż odbywa się po staremu, a plac Jamaa el Fna został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO - nie ze względu na jakieś zabytki czy budowle, ale właśnie z powodu spotykających się tu ludzi i afrykańskich kultur, a także z powodu opowieści z dalekich krain, jakie dla setek słuchaczy co wieczór i co noc snują wędrowni bajarze...