Miasto tysiąca zapachów

Marakesz - miasto tysiąca zapachów... To zdecydowanie najłagodniejsze z określeń dawnej stolicy Maroka (nawiasem mówiąc - tutaj każde większe miasto było w swoim czasie stolicą Maroka). Tak naprawdę, to można by było chodzić po Marakeszu z zamkniętymi oczami, kierując się tylko nosem. Bo na jednej ulicy sprzedają przyprawy i pachnie cynamonem, na drugiej stoją stragany ze świeżą miętą, na innej handluje się torbami i paskami i pachnie świeżą skórą, na jeszcze innych skórę się dopiero garbuje i wyprawia i tam śmierdzi pod niebiosa... Właściwie każda uliczka albo grupa uliczek ma swój niepowtarzalny zapach, a często smrodek :-) co, prawdę mówiąc, znacznie ułatwia poruszanie się, bo w krętych zaułkach medyny człowiek z Europy gubi się po kilku minutach. A jeśli szukać uniwersalnego wspólnego mianownika dla zapachów Marakeszu, to byłby nim wszechobecny odorek spalonej mieszanki oleju i benzyny z motorowerowych silniczków.

Ulica w Marakeszu

Mimo tych zapachów i wbrew potocznym wyobrażeniom o arabskich mieścinach, w Marakeszu jest naprawdę czysto. Pierwsze wrażenie jest dokładnie odwrotne, bo odruchowo szuka sie porównań z miastami europejskimi, a tam bieda, bałagan i intensywne "zapachy" kojarzą się z brudem. Tutaj tak nie jest. Owszem, jest totalny chaos, nieład, nieuporządkowanie, ale brudu trzeba by długo szukać. Jeśli na podwórku leżą np. porozrzucane deski i części od roweru, to nie dlatego, że ktoś nie sprząta, tylko że MAJĄ tak leżeć, bo taką właściciel ma fantazję. Na przykład trzyma je tam, bo zaraz będzie robił z nich motorower. Tu w ogóle nie ma czegoś takiego jak śmieć, wszystko ma swoją wartość i się przydaje. I w ogóle wydaje mi się, że Marokańczycy nie mają odruchu rzucania rzeczy na ulicę. U nas np. po wypaleniu papierosa rzuca się go po prostu na ziemię na zasadzie "są od tego służby, to posprzątają". Tam takich nawyków ani leżących na bruku petów nie widziałem. Może dlatego, że też da się z nich coś zrobić, trutkę na muchy albo jeszcze coś innego.

Aha, no i prawie wcale nie mają tam psów. Jest za to mnóstwo kotów, ale to czyściochy.

Obawiałem się, że w wąskich uliczkach ściany domostw będą przeszkodą w korzystaniu z nawigacji satelitarnej, jednak bezpodstawnie. Mimo, że często widać zaledwie skrawek otwartego nieba, GPS działa zadziwiająco dobrze, podczas gdy w Europie często musiałem czekać nawet kilkanaście minut na złapanie kontaktu z satelitami. Ciekawe dlaczego. Tak sobie myślę, że jako system bądź co bądź wojskowy, jest zoptymalizowany do sprawnego funkcjonowania w miejscach, w których USA spodziewają się kłopotów.

 
Reklama